Zdaje sobie sprawę, że naprawdę długo mnie tu nie było i w sumie nie miałam już wracać, ale mam dla Was ważną nowinę: dalej będę pisać, ale na innym blogu...
Skąd taka decyzja? No stąd, że jak już raz się wkręcicie w blogosferę, to ciężko z niej odejść, a ponieważ od czasu założenia tego bloga bardzo się zmieniłam, to uznałam, że czas zmienić też mój kawałek internetu. Nie mam jednak serca tak bardzo zmieniać tego miejsca, dlatego postanowiłam założyć nowy blog. Od dzisiaj znajdziecie mnie TU. Mam nadzieje że nowa wersja jeszcze bardziej Wam się spodoba i do zobaczenia( a właściwie do przeczytania)!
środa, 5 kwietnia 2017
wtorek, 21 lutego 2017
"Gwiazd naszych wina" (film) - recenzja.
Niedawno napisałam pierwszą na tym
blogu recenzję filmu, którą można zobaczyć TU. Wyszła niestety bardzo krótka (nie
mam pojęcia dlaczego moje wpisy zamiast być coraz dłuższe, stają cię coraz
krótsze i obiecuję, że postaram się coś z tym zrobić). Mam nadzieję, że dzisiaj
uda mi się trochę rozpisać, tym bardziej, że naprawdę jest o czym.
Wszyscy
wiemy, że prędzej czy później umrzemy. Ale większość z nas traktuje to jako coś
bardzo odległego. Inne podejście mają do tego osoby chore. Gdy usłyszymy
diagnozę – nowotwór możemy się załamać. Ale możemy też starać się wykorzystać
czas, który nam został, oswoić się z chorobą i żyć. To nie jest łatwe, ale
możliwe. Udowadniają to bohaterowie filmu, który powstał na podstawie książki
Johna Greena (niedługo pojawi się recenzja innej jego książki, którą aktualnie
czytam).
Hazel, bo tak ma na imię główna
bohaterka, na codziennie musi zmagać się z rakiem tarczycy w czwartym stadium, z przerzutami do
płuc, które sprawiają, że dziewczyna nie może samodzielnie oddychać. Dziewczyna
jest dość zamknięta w sobie. Wciąż czyta tą samą książkę ( swoją drogą, czy Wy
też tak robicie? Bo ja tak…), która ma tylko jedną wadę – jest nieskończona
(sama jedną nieskończoną książkę już przeczytałam – recenzja TU). Marzy o
spotkaniu autora i poznaniu zakończenia.
Wszystko w jej życiu zmienia się,
kiedy „wygoniona” przez rodziców na spotkanie grupy wsparcia poznaje Augustusa.
Między dwójką tak różnych, a jednak na swój sposób podobnych osób rodzi się uczucie.
Początkowo jest to jedynie przyjaźń, jednak z czasem zamienia się w jedno z
najsilniejszych uczuć (jeśli nie najsilniejsze!) – miłość. Gus bardzo zmienia
dziewczynę. Sprawia, że Hazel otwiera się na świat i robi rzeczy, na które
przed poznaniem chłopaka z niezwykłym podejściem do życia by się nie odważyła. Robi
wszystko by główna bohaterka spełniła swoje marzenie i stara się wywołać
uśmiech na jej twarzy.
Zakończenia zdradzać Wam nie będę.
Powiem tylko, że jest to jedna z najpiękniejszych historii jakie miałam okazję
poznać. Bo miłość nie potrzebuje róż i czekoladek, a romantyk to nie osoba,
która pokaże ci niezwykłe miejsca, ale osoba, która pokaże ci miejsca zwykłe, w
niezwykły sposób.
wtorek, 14 lutego 2017
Zostaw ślad.
Ludzie
cokolwiek robią, gdziekolwiek są praktycznie zawsze starają się coś po sobie
zostawić. Jedni wrzucają monety do fontanny, inni przypinają kłódki do mostu, a
jeszcze inni mają swoje sposoby na zostawienie czegoś po swojej obecności. Wszystko
zależy od danej osoby.
Mam
wrażenie, że trochę inaczej sprawa wygląda w internecie. Sporo osób czyta wpis
albo ogląda filmik, a gdy skończy klika po prostu „zamknij kartę”. I nic po
sobie nie zostawia. Jakby w ogóle go nie było. I szczerze mówiąc, jakiś czas
temu ja też tak robiłam i nie widziałam w tym nic złego, bo w końcu ja byłam
zadowolona. A o tym, że kilkoma kliknięciami również mogę sprawić radość, to
już nie pomyślałam…
Do niedawna
uważałam prośby o zostawienie komentarza, łapki w górę czy subskrypcji jako coś
trochę wręcz głupiego. Dopiero, gdy sama zaczęłam pisać bloga zobaczyłam, jak
dużo to znaczy. Mój blog nie jest zbytnio popularny, co ja mówię, w ogóle nie
jest popularny. Widzę, że trochę Was tu zagląda, ale nie są to powalające
liczby. Po za tym nikt nie zostawia po sobie właśnie tego tytułowego śladu. To
taki mały gest, który czytelnikowi zajmuje najwyżej kilka minut, a zarówno dla
mnie jak i dla wszystkich innych blogerów i blogerek jest bardzo ważny i
motywujący do działania.
Dlatego apel
do Was : zostawiajcie ślad. Zarówno tu jak i wszędzie gdzie zaglądacie. To naprawdę nic nie kosztuje.
czwartek, 9 lutego 2017
Recenzja filmu "1000 razy silniejsza".
Bloga prowadzę już od kilku lat i właśnie zorientowałam się, że jeszcze nigdy nie zrecenzowałam tutaj filmu (choć o ich wpływie pisałam TU). Jednak jak wiadomo - zawsze musi być ten pierwszy raz, a że obiecałam Wam dodać coś innego niż zazwyczaj, to tym bardziej jest okazja.
Nie wiem czy wiecie, ale z nieznanych mi przyczyn lubię oglądać filmu z przed kilku, lub nawet kilkunastu last.Niedawno natrafiłam na Szwedzką produkcję z 2010 roku pt. "Tysiąc razy silniejsza".
Akcja rozpoczyna się w szkole. Do jednej z klas dochodzi nowa uczennica. Saga jest nietuzinkową osobą. Nie boi się mówić co myśli, nawet nauczycielom. Sprawia, że klasa do której doszła bardzo się zmienia. Póki wszystko idzie tak, jak powinno to nowo poznani towarzysze stoją po jej stronie. Kiedy jednak zaczynają się schody - wszyscy się odwracają. Wierna zostaje tylko najcichsza i najspokojniejsza dziewczyna, która jest również narratorką.
Film wywarł na mnie wielkie wrażenie. Gdy się skończył, kilka minut siedziałam jak wryta. Jak widać nie potrzeba tysiąca efektów specjalnych i gwiazdorskiej obsady, by wywołać głębsze emocje.
Nie wiem czy wiecie, ale z nieznanych mi przyczyn lubię oglądać filmu z przed kilku, lub nawet kilkunastu last.Niedawno natrafiłam na Szwedzką produkcję z 2010 roku pt. "Tysiąc razy silniejsza".
Akcja rozpoczyna się w szkole. Do jednej z klas dochodzi nowa uczennica. Saga jest nietuzinkową osobą. Nie boi się mówić co myśli, nawet nauczycielom. Sprawia, że klasa do której doszła bardzo się zmienia. Póki wszystko idzie tak, jak powinno to nowo poznani towarzysze stoją po jej stronie. Kiedy jednak zaczynają się schody - wszyscy się odwracają. Wierna zostaje tylko najcichsza i najspokojniejsza dziewczyna, która jest również narratorką.
Film wywarł na mnie wielkie wrażenie. Gdy się skończył, kilka minut siedziałam jak wryta. Jak widać nie potrzeba tysiąca efektów specjalnych i gwiazdorskiej obsady, by wywołać głębsze emocje.
sobota, 4 lutego 2017
"Lekcje rysunku" - recenzja.
Tak, wiem, ze znów przychodzę do Was z recenzją. Ale lubię to robić, a na razie nie mam zbyt wielu pomysłów na inne posty, a po za tym zwyczajnie brak mi czasu, więc mam nadzieję, że mi to wybaczycie. Niedługo postaram się dodać też co innego.
Książką, którą chcę Wam dzisiaj przedstawić jest krótka powiastka zatytułowana "Lekcje rysunku". Tak, też w pierwszej chwili myślałam, że to książka o rysowaniu, ale nie. Opisana jest w niej historia dziewczyny (w sumie o tym jest 90% książek, która czytam :)), której największą pasją jest sztuka. Wiedzie spokojne życie, które w pewnym momencie zaczyna się komplikować. Jej tata (również artysta) opuszcza dam. Przyjaciółka ma dla niej mało czasu. Wszystko się wali.
Książka z zakończeniem pozytywny, ale bez typowego happy endu. Wadą jest w niej to, że jest krótka i ma mało wątków, więc coś bym do niej dodała. Mimo to uważam, że jest warta przeczytania.
Książką, którą chcę Wam dzisiaj przedstawić jest krótka powiastka zatytułowana "Lekcje rysunku". Tak, też w pierwszej chwili myślałam, że to książka o rysowaniu, ale nie. Opisana jest w niej historia dziewczyny (w sumie o tym jest 90% książek, która czytam :)), której największą pasją jest sztuka. Wiedzie spokojne życie, które w pewnym momencie zaczyna się komplikować. Jej tata (również artysta) opuszcza dam. Przyjaciółka ma dla niej mało czasu. Wszystko się wali.
Książka z zakończeniem pozytywny, ale bez typowego happy endu. Wadą jest w niej to, że jest krótka i ma mało wątków, więc coś bym do niej dodała. Mimo to uważam, że jest warta przeczytania.
poniedziałek, 30 stycznia 2017
Styczniowe inspiracje.
Długo
zastanawiałam się o czym napisać „styczniowe inspiracje”, które z reguły są
notkami trochę o wszystkim i o niczym. Uznałam, że zamiast zamęczać Was moim nieskładnym
słowotokiem jak to mam w zwyczaju robić po prostu pokaże Wam to, co mnie
ostatnio w jakiś sposób inspirowało i mnie otaczało. Zrobienie kolaży zajęło mi trochę czasu, więc mam nadzieję, że taka forma wpisu Wam się spodoba.
piątek, 27 stycznia 2017
Wielkie miasta...
…mają w sobie to „coś”. Zdecydowanie. Nie potrafię
stwierdzić co jest owym „czymś”. Może to różnorodność ludzi i ich stylów bycia?
A może połączenia nowoczesności i tradycji? Specyficzny hałas? Mam wrażenie że
wszystko po trochu. Często kiedy idę przez któreś z takich wielkich miast mam
ochotę usiąść w kawiarence, zamówić gorącą czekoladę i … obserwować.
Obserwować ludzi i zastanawiać się, dokąd tak bardzo spieszy się dziewczyna w beżowym płaszczyku ciągnąca za sobą walizkę? Jak zaczęła się historia zakochanej pary stojącej po drugiej strony ulicy? I na co czeka chłopak w niebieskiej czapce samotnie siedzący na ławce? Nie wiem. I prawdopodobnie nigdy się tego nie dowiem. Coś w tych wielkich miastach jest, ze przyciągają mnie do siebie, i sprawiają, że czuje się taka mała wobec ich ogromu …
Obserwować ludzi i zastanawiać się, dokąd tak bardzo spieszy się dziewczyna w beżowym płaszczyku ciągnąca za sobą walizkę? Jak zaczęła się historia zakochanej pary stojącej po drugiej strony ulicy? I na co czeka chłopak w niebieskiej czapce samotnie siedzący na ławce? Nie wiem. I prawdopodobnie nigdy się tego nie dowiem. Coś w tych wielkich miastach jest, ze przyciągają mnie do siebie, i sprawiają, że czuje się taka mała wobec ich ogromu …
Subskrybuj:
Posty (Atom)